Rozmowa z Kazimierzem Greniem
Wrażenia z Brazylii kibica i turysty, czyli futbol i samba
– Ostatni urlop spędził Pan w Brazylii?
– Tak to już u mnie jest. Od lat jestem i kibicem, i turystą. Urlopy i oszczędności przeznaczam na wojaże, uczestniczenie i oglądanie największych imprez piłkarskich i przez 20 lat trochę się tego uzbierało. Nie inaczej było w tym roku. Wziąłem urlop, zarezerwowałem hotele, kupiłem bilety i poleciałem przeżyć atmosferę Mistrzostw. Z powodu braku naszej reprezentacji były to, co prawda przeżycia emocjonalnie ograniczone, jednak każda tej rangi impreza – to święto piłki nożnej.
– A pierwszy wyjazd?
– To było w 1994 roku. Wyprawa do USA, pozwoliła mi zobaczyć po raz pierwszy Mundial na żywo. Potem kolejno byłem we Francji, w Korei i Japonii oraz w Niemczech. Mistrzostwa w RPA w 2010 oglądałem w telewizji, gdyż rok wcześniej byłem z reprezentacją Polski na turnieju przygotowawczym w tym kraju. Szczątkowo poznałem kraj, klimat piłki w tym rejonie świata, tak, że i pokusa wyjazdu była mniejsza.
Przyznam, że imprezy tej rangi, od tylu już lat, działają na mnie jak magnes. Nie śniło mi się jeszcze o działaniu w PZPN, a wyjeżdżałem na mistrzostwa gdzie tylko mogłem.
-Podejrzewam, że od Mistrzostw Europy też Pan nie stronił?
– Oczywiście, że nie. Byłem na trzech ostatnich, czyli w Portugalii, Austrii i Szwajcarii oraz oczywiście w Polsce i na Ukrainie. Miałem tam okazję podziwiać – jak pamiętamy – Greków oraz dwukrotnie wielkich przegranych obecnego Mundialu – Hiszpanów.
– A piłka klubowa?
– Jakżeby inaczej, ale niestety w tym przypadku dość wyrywkowo. Pamiętam jednak jak dziś, wyjazd w 2005 roku na Atatürk Olimpiyat w Stambule, gdzie Liverpool, przegrywając do przerwy 0:3 z AC Milan, doprowadził do remisu i dzięki Jurkowi Dudkowi w rzutach karnych sięgnął po puchar. Potem udało mi się jeszcze pojechać w 2008 do Moskwy, gdzie na Łużnikach, Manchester United ograł, także w karnych, Chelsea oraz rok temu – przyglądać się starciu Bayernu Monachium – Borussii Dortmund rozegranym na Wembley. Jak pamiętamy, wygrali Bawarczycy 2:1. Ten mecz wybrałem z powodu występu w niemieckiej drużynie polskich zawodników.
– Przewodniczący Komisji Futsalu oglądał mecze mistrzowskie w hali?
– Trzy razy. Na Węgrzech i w Chorwacji oklaskiwałem Hiszpanów, a w tym roku w Antwerpii, zwycięską drużynę Włoch. Na mistrzostwach klubowych, czyli UEFA Futsal Cup Final Four w Tbilisi byłem raz, w ubiegłym roku. Kairat Almaty pokonało po wspaniałym, zaciętym meczu Dinamo Moskwa 4:3.
–Podróż do Brazylii, to wycieczka czy wyzwanie?
– Nawet jak na XXI wiek, zdecydowanie wyzwanie. Byłem w wielu zakątkach świata, na każdym kontynencie, ale tak uciążliwej podróży jeszcze nie przeżyłem. Trwająca blisko 30 godzin podróż: Rzeszów-Warszawa- Paryż-Rio de Janeiro- Salvador mówi sama za siebie. Siedemnaście godzin w powietrzu, cztery przesiadki do samolotów i nużące oczekiwania na kolejne połączenia, były więcej niż wyczerpujące, ale nie narzekam. Choć droga powrotna była nie mniej uciążliwa, wrażenia z mistrzostw wynagradzają wszystkie niewygody po stokroć.
– Koszty tej sportowej eskapady też chyba były wyższe niż tradycyjne ceny turystyczne?
– Impreza tej rangi, co Mundial sprawiła, tak zresztą jest zawsze, że marże podniesiono od dwustu do pięciuset procent. Także w hotelach. Szaleństwo cenowe miało także swój oddźwięk w ilości przybyłych do Brazylii kibiców. Sześćset tysięcy przybyłych z całego świata, (bo takie były dane)- to raczej niewielka liczba. Pamiętać także trzeba, że dodatkowe koszty generowały olbrzymie odległości pomiędzy miastami, rzędu półtora tysiąca kilometrów oraz fakt, że poszczególne drużyny rozgrywały swoje spotkania na trzech różnych stadionach. Sportowo było to ok., ale logistycznie – dla kibiców – niezmiernie kosztowne i uciążliwe. Przypomnę, że pod względem skoku cen podobnie było w Polsce. Ceny hoteli w dniu meczów i tuż po, wzrastały z dwustu pięćdziesięciu do tysiąca pięćset i więcej złotych.
– Atmosfera mistrzostw była równa tej karnawałowej czy też Mundial z racji kosztów społecznych był przyjęty chłodno? Media donosiły nawet o licznych strajkach.
– Brazylia faktycznie jest krajem kontrastów, ale pamiętać trzeba, że nie jest w tym odosobniona. To cecha setek państw tego świata. Na fotografiach, które udało mi się zrobić, doskonale widać piękne, pełne przepychu wieżowce, a nie opodal – slumsy. Proszę wczuć się w emocje mieszkańców kartonowych osiedli, poprzykrywanych blacho-dachówkami, które wręcz sąsiadują ze stadionem wybudowanym za setki tysięcy milionów dolarów, a ma to miejsce w kilkunastu miastach. Są grupy społeczne, których dochody kształtują się na poziomie kilkudziesięciu dolarów miesięcznie. Nie masię zatem co dziwić ich frustracji. Zaludnienie miast podobno także jest poza kontrolą. Nie pomaga to w monitorowaniu nastrojów społecznych. O ile Rio de Janeiro ma 14 milionów mieszkańców a Salvador ma ich 2 mln 700 tys. – to nieoficjalne dane mówią o podwojeniu tych liczb. Brazylijczycy jednak bardzo kochają sambę i futbol. To ich odskocznia i nadzieja na lepsze życie. Atmosferę piłkarską najbardziej odczuwa się na drogach dojazdowych do stadionów i w centrach miast. Ozdoby, reklamy, telebimy. Pięknie oświetlone stadiony też robiły wrażenie. Zaskoczony również byłem sprawnością w poruszaniu się po mieście miejscowych kierowców. Sporą odległość ze stadionu do hotelu, przebywaliśmy błyskawicznie. Inna sprawa, że nieznaczny ruch spowodowany ograniczoną ilością samochodów, nie utrudniał tego zadania.
-Turyści-kibice mogą czuć się bezpiecznie w Brazylii?
– Z pewnością tak. Służby mundurowe wszelkiego autoramentu można było zobaczyć w wielu miejscach. My, mieliśmy swoją ochronę. W busie jeździły z nami dwie osoby po cywilnemu i kierowca. Zaznaczam, nie kusiliśmy losu. W nocy nie opuszczaliśmy hotelu, a poranny spacer po plaży był całkowicie bezpieczny. Po śniadaniu – zwiedzanie miasta i po lekkim obiedzie – wyjazd na mecz. Z powodu znacznej odległości, wyjeżdżaliśmynawet z trzygodzinnym wyprzedzeniem. Podczas pobytu nie spotkaliśmy się z żadną oznaką wrogości, czy napastliwości. Będąc pewnego wieczoru na kolacji, słyszeliśmy odgłosy wystrzałów z broni palnej, ale jestem przekonany, że z piłką nie miały one nic wspólnego. No cóż, „interesy” robi się wszędzie i czasami „dialog” wykracza poza ogólnie przyjęte normy.
– Klimat dla Europejczyków znośny czy dokuczliwy?
– Większość czasu spędziliśmy we wschodniej strefie czasowej. Jest tam teraz brazylijska zima, więc dziwnie może brzmią słowa o porannym spacerze po plaży. Temperatura nie spadała w nocy poniżej 25 stopni, więc spacer brzegiem oceanu był zdecydowanie relaksujący. Problemy mogli mieć tylko piłkarze z racji dużej wilgotności powietrza w niektórych rejonach, ale to zupełnie inny temat.
– Kuchnia brazylijska to strawny temat?
– Trudno mi się na ten temat ogólnie wypowiadać, bo są to bardzo subiektywne oceny. Ja już dawno temu przyjąłem taką zasadę, że jadam w krajach, w których przebywam (a byłem już w ponad dziewięćdziesięciu) to, co jest dla nich najbardziej charakterystyczne. Ponieważ byliśmy nad oceanem, gustowałem w kalmarach, małżach, krabach i tym podobnych owocach morza. Przyznam jednak szczerze, że po powrocie do domu na obiad zjadłem … schabowego. Kilka wspomnień z restauracji o smaczkach tej ziemi jednak przywiozłem.
-Znaleźliście czas na zapoznanie się z obyczajami, kulturą?
– Bezwzględnie tak. Byliśmy w oceanarium, oglądaliśmy zabytki, zapoznaliśmy się z wnętrzami kilku kościółków. To wszystko na pieszych wycieczkach. Dla tak w sumie pobieżnych turystów jak my, rzucają się w oczy jednak dwie rzeczy. W pubach, lokalach, restauracjach, na ulicach pełno zespołów instrumentalnych, grających w rytmach wszechobecnej samby i … dziesiątki boisk i mini boisk. Przy plażach, ciągną się one kilometrami i wszędzie widać grających w piłkę. Grają wszyscy: od maluchów po osoby w podeszłym wieku. Grają chłopcy i dziewczyny, kobiety i mężczyźni. Pomimo Orlików, pod tym względem – nie jesteśmy jeszcze nawet w powijakach.
– Mówi Pan o swoim pobycie w liczbie mnogiej?
– Tak, bo wprawdzie poleciałem sam, ale na miejscu spotkałem delegatów PZPN na kongres FIFA wiceprezesa Eugeniusza Nowaka, sekretarza Macieja Sawickiego oraz trenera Adama Nawałkę, oglądającego mistrzostwa z racji swojej profesji i rzecznika prawa związkowego – Krzysztofa Malinowskiego. W tym odległym od naszej ojczyzny kraju, trzymaliśmy się razem
-Jak układy się relacje pomiędzy kibicami rywalizujących państw?
– Już kilkanaście lat temu, przebywając w Cardiff zaobserwowałem miły obrazek. Po wygranym meczu naszej reprezentacji z Walijczykami, spotkaliśmy się na ulicy z niesamowicie miłym przyjęciem. Pomimo tego, że piwa polało się dużo, wiodącym słowem było congratulations. Nie inaczej wyglądają relacje tutaj. Poza jednym incydentem z Chilijczykami, kibice razem świętują, razem się bawią, chodzą pomieszanymi grupkami, wymieniają się pamiątkami i adresami, robią sobie wspólne zdjęcia. Nie zapominają przy tym dopingować na meczach swoich drużyn. I to nic, że jednym po meczu stoją łzy w oczach, gdy innych rozpiera duma. Wszystko po krótkim czasie wraca do normy, czyli wspólnej międzynarodowej fety. To przemiłe.
-Z Pana obserwacji zmienia się futbol wielkich turniejów na przestrzeni lat?
– Przeogromnie. Wzrosła oglądalność nie tylko wskutek zwiększenia ilości drużyn. Zmienia się sposób gry, sposób poruszania po boisku, tempo gry i wszystko inne związane z widowiskowością zawodów. Wyrównuje się poziom. Pada ogromna ilość bramek, a o to w futbolu przecież chodzi. Dziś nie możemy już o nikim powiedzieć, że należy do groma zdecydowanych faworytów. Dziesiątki piłkarzy grających w zespołach afrykańskich, południowoamerykańskich czy azjatyckich gra w Europie. Znają się z boisk, trenują podobne rozwiązania taktyczne, znają swoje mocne i słabe strony. Do finezyjnej techniki południowców, wrodzonej motoryki Afrykanów, precyzji Azjatów doszedł element niespotykanej do tej pory dyscypliny taktycznej i gry podporządkowanej przedmeczowym założeniom. To wyrównało poziom przyczyniając się do podniesienia poziomu emocji u oglądających mistrzostwa.
– Gdzie Pan spędzi następny urlop?
– Ten w 2015 jeszcze nie wiem, ale wiem gdzie będę w 2016. We Francji na mistrzostwach Europy, gdzie będę kibicował biało-czerwonym w walce o tytuł mistrzowski.
– I tego życzę Panu oraz wszystkim sympatykom „kopanej” w naszym kraju.