Grzegorz Lato: Jestem na dobre i złe kibicem reprezentacji, ale obecnie jest źle [WYWIAD]

236
Grzegorz Lato jest surowym, ale wiernym kibicem reprezentacji Polski. fot. Konrad Kwolek

– Stoimy pod murem. Jak nie wygramy w sobotę, to możemy się pakować! – mówi mielczanin Grzegorz Lato, król strzelców mistrzostw świata z 1974 roku i dwukrotny srebrny medalista Mundiali.

Podobał się panu mecz z Meksykiem?

W jedenastu nasi wyszli… (śmiech)

Wielu kibiców i tak zwanych ekspertów twierdzi, że nie graliśmy nic, tylko „lagę do przodu”. Pan też skrytykuje taktykę Czesława Michniewicza?

Powiem tak – więcej się spodziewałem. Liczyłem, że tak klasowi piłkarze jak Zieliński czy Lewandowski pociągną zespół. Zieliński nawet dobrze zaczął, ale potem topniał z każdą minutą. Lewandowski w swoim stylu zachował się raz, tuż przed karnym którego wypracował. W innych sytuacjach nie było go widać, wycofywał się po piłkę, nie wiem co się dzieje z chłopakiem.

Karnych na mistrzostwach świata nie strzelali nawet najwięksi piłkarze, ale po Robercie Lewandowskim chyba nikt nie spodziewał się tak nieudanej „jedenastki”…

Mówiąc wprost – spartolił to. Nie mieliśmy w tym meczu wielu sytuacji, więc musiał to strzelić.

Generalnie wymagam więcej od kapitana reprezentacji – powinien krzyknąć, zmobilizować, jak ktoś nie chce zasuwać – niech sp… Tak było za Górskiego, Gmocha i Piechniczka, że jak ktoś się nie angażował to nawet selekcjoner nie musiał interweniować, bo ktoś ze starszych graczy robił to za niego. Jeśli ktoś nie grał w swoim klubie w „11” to nie miał szans na powołanie. Nie lepiej wziąć na taki turniej młodego gracza z naszej ligi, który regularnie gra?

Jakieś pozytywy widzi pan po meczu z Meksykiem? Gola nie straciliśmy…

Nie straciliśmy, ale nie możemy grać tak, że piłka jest zagrywana do Szczęsnego, ten „laga” i znów musimy o nią walczyć. Trzeba budować akcje z obiegiem, zagrać klepką, na szybkości. Jak się nie da wejść w pole karne to trzeba spróbować uderzenia z 20 m.

W ostatniej minucie próbował Krychowiak, ale chyba powinien podawać.

Jakby mu zeszło w „widły” to dziś byłby bohaterem. Podjął decyzję, strzał był mocny, nie można mieć do niego pretensji.

Kariera Grzegorza Laty wiąże się z największymi sukcesami polskiej piłki. Grafika: Łączy nas piłka

Ogólnie jednak źle to wygląda, choć wciąż mam nadzieję, że nasi się obudzą na mecz z Arabią Saudyjską i Argentyną. W 1982 roku też zaczęliśmy od dwóch remisów z Włochami i Tunezją, a potem ograliśmy Peru 5:1 i wyszliśmy z 1. miejsca.

Sobotnie spotkanie nie jest jeszcze meczem o wszystko, ale to Arabia Saudyjska wygląda teraz na faworyta…

Czy jesteśmy faworytem, czy nie, stoimy pod murem. Jak nie wygramy, to możemy się pakować! Saudyjczycy to nie są frajerzy, co zresztą mówiłem już przed mistrzostwami. Teraz im wystarczy remis, a nam on nic nie daje, wtedy z Argentyną zagramy tylko o honor. Arabia przegrywała do przerwy 0:1 tracąc jeszcze trzy gole, ale dobrze że jest VAR i je anulowano po spalonych. Po przerwie pewna siebie Argentyna przegrywała pojedynki, rywale gonili ją wzrostowo i taktycznie. Trzymam kciuki za naszych chłopaków, że będą grać inaczej niż z Meksykiem i wygrają.

Jestem na dobre i złe kibicem reprezentacji, ale obecnie jest źle. Spodziewam się, że będą duże zmiany pokoleniowe po mistrzostwach. Trener Górski po nominacji na selekcjonera zabrał z młodzieżówki wielu piłkarzy, których trenował. W ten sposób trafiłem do kadry ja, Gorgoń, Bulzacki, Szymanowski, Musiał, Ćmikiewicz czy Kmiecik i Kusto, a potem Żmuda i Szarmach. Ze starej ekipy zostawił tylko Deynę i Gadochę. Wypaliło i przez dekadę trenerzy Gmoch i Piechniczek korzystali z „dinozaurów” Górskiego i wywalczyliśmy 5. miejsce w Argentynie i 3. miejsce w świecie.

Jak do tej pory odbiera pan te mistrzostwa na katarskiej pustyni?

Jest już kilka sensacji – przegrała Argentyna, Niemcy dostali w łeb z Japonią i byłem pełny podziwu do gry Azjatów. Na razie ciężko mówić o faworytach, bo jeszcze nie wszyscy grali.

Tak wygląda okładka najnowszej książki opisującej Mundiale Grzegorza Lato. fot. wydawnictwo SQN

Tuż przed mistrzostwami ukazała się pana książka, napisana do spółki z Piotrem Dobrowolskim, „Grzegorz Lato. Król Mundiali”. Jak zachęcić młodszych kibiców do jej kupienia?

Chcieliśmy przypomnieć, że polska piłka w latach 1972-82 była w dziesiątce najlepszych zespołów na świecie, a momentami nawet na 3. miejscu. A przecież kiedyś na mistrzostwach świata grało 16 drużyn i sztuką było się zakwalifikować. Dziś są 32, a niedługo ma być 48 – za naszych czasów grała elita. W 1974 roku wygraliśmy mecze z Argentyną, Brazylią, Włochami, Szwecją. Żałuję jednego, że nasze władze w 1974 roku zgodziły się grać w tym trudnym boisku we Frankfurcie z RFN-em. Trzeba było powiedzieć, że nie wychodzimy na to zalane boisko i tyle, niech robią co chcą. Musieliśmy wtedy wygrać, a na wodzie nasze atuty były mocno ograniczone. Ta książka to nie jest biografia, tylko przypomnienie jak te mistrzostwa wyglądały. Jest sporo anegdot i tak zwanej kuchni.

Na pewno obserwuje pan grę Stali Mielec. Co można powiedzieć o ekipie Adama Majewskiego? Znów będzie grać tylko o utrzymanie czy czeka ją spokojna wiosna?

Dziś trochę mają tych punktów (dokładnie 27 i 7. miejsce w tabeli – przyp. red.) i szkoda, że w meczach z Wisłą Płock i Wartą Poznań tracili bramki w ostatniej minucie meczu, bo mieliby cztery więcej byłaby całkiem spokojna zima w Mielcu. Są jednak niektóre zespoły bardziej „zamotane” w dół tabeli i walka na pewno będzie do końca.

Podoba się panu Said Hamulić?

Zdecydowanie tak.

Kogo panu przypomina?

Andrzeja Szarmacha. Ma nosa do bramek, jest skuteczny jak „Diabeł”, a to się albo ma, albo nie. Warto byłoby go zatrzymać co najmniej do czerwca, a na pewno skorzystać z opcji pierwokupu za rozsądne pieniądze i sprzedać z zyskiem, skoro tak pięknie się wypromował w Stali.

Na koniec spytam jeszcze jak zdrowie?

Dziękuję. Zdrowie jest, humor dopisuje i… jeszcze mogę (śmiech).

Dziękuję za rozmowę.