Kazimierz Greń przyznaje, że wrogów mu nie brakuje. Bo – jak twierdzi – oczyścił podkarpacki futbol z korupcji i nie każdemu się to podobało. No i jeszcze ma zwyczaj mówić wprost to, co myśli
Poza jego gabinetem próżno szukać insygniów władzy prezesa Podkarpackiego Związku Piłki Nożnej, ale w domu rządzi żona, a nie prezes. W ogródku też rządzi żona, za wyjątkiem połaci trawy, którymi rządzi Kazimierz Greń. Sam przyznaje, że na punkcie trawy ma obsesję, pewnie przeniesioną z boisk piłkarskich, toteż trawy w jego ogródku mogłoby mu pozazdrościć Wembley.
Znany? Bez wątpienia. Lubiany? Jak się ma nieprzezwyciężoną tendencję do publicznego mówienia tego, co się myśli, to łatwiej o wrogów niż o przyjaciół, więc tych pierwszych mu nie brakuje.
Ktoś kiedyś zażartował, że jak Barack Obama chce wygrać drugą kadencję, to powinien zadzwonić do Grenia z prośbą o pomoc. Kiedy ten zaangażował się w kampanię Grzegorza Laty na szefa PZPN, to Lato królewski fotel szefa wygrał. Bońkowi też nie dawno szans na objęcie stanowiska po Lacie, ale włączył się Greń. Jako ten, który namaszcza kolejnych prezesów PZPN powinien mieć samych przyjaciół, ale jemu łatwiej przychodzi pozyskiwanie nieprzyjaciół. Bo mówi, co myśli, a myśli, że w piłkarskim światku zupełnie dobrze nie jest, więc trudno wymagać od królewskiego dworu, żeby kochał gościa, który uparcie pokrzykuje raz po raz, ze król nagi.
Greń idzie na wojnę
W 2009 naprawdę w nim tąpnęło. Z prezesem Lato prowadził już otwartą wojnę i z jego świtą też. Wcześniej – mówi – złożył rezygnację z członkostwa w kierownictwie PZPN, bo nie chciał brać odpowiedzialności za to, co się w związku dzieje. Na niwie piłki podkarpackiej – mówi – chciał przerwać zaklęty krąg kupowania, sprzedawania i ustawiania meczów, co przyjaciół mu nie zyskiwało. Radny Miasta Rzeszowa Kazimierz Greń na boisku samorządowym działał tak jak w PZPN, czyli mówił, co mu się nie podoba nawet we własnym klubie radnych, co sympatii radnych mu nie przysparzało. Taką miał kumulację w tamtym czasie, że krążyło wokół niego 11 prokuratur naraz, a wszystkie zaangażowane przez donosy.
– Do tamtej pory nie wiedziałem, że w Rzeszowie jest tyle prokuratur – mówi z cieniem niewesołego uśmiechu. – A interesowała się mną jeszcze tarnobrzeska, wrocławska i parę innych. Pani na poczcie patrzyła na mnie jak na zbrodniarza, bo odbierałem całe pakiety wezwań od prokuratur, od CBA, od CBŚ.
CBA przez dziewięć miesięcy liczyło mu dochody i wydatki, mierzyło dom i mieszkanie, w końcu dostał zarzuty: w oświadczeniu o majątku, jakie składa każdy radny zaniżył wielkość mieszkania o 2 metry kwadratowe. I że kiedy żona do spółki z synem kupili samochód, to on nie wykazał, że ma w tym aucie udziały. Mówi, że nie mógł wykazać, bo to w żadnym stopniu nie było jego auto. W końcu prokurator nie doszukał się zbrodni w zakresie metrażu mieszkania, śledztwo umorzył. Co nie zmienia faktu, że Greń wiele czasu spędzał na przesłuchaniach.
– I proszę się nie dziwić; jeśli biegam między prokuratorami a CBA, to można mieć dość przy świadomości, że nigdy niczego nie ukradłem, nikogo nie oszukałem, nie zabiłem, nie okradłem, a na wszystkie swoje wydatki mam pokrycie – tłumaczy. CBA w 180 instytucjach sprawdzało gdzie i co mam. Nawet znalazło, że mam jakieś książeczki mieszkaniowe z zamierzchłych czasów, o których istnieniu sam dawno zapomniałem. I musiałem tłumaczyć się z tego, że mam na nich po 10 złotych. Długo to wszystko trwało.
A ilu jego kolegów ze związku zostało wywiezionych na przesłuchanie do wrocławskiej prokuratury wcześnie rano, „przed Pierwszym sikaniem”? Mocno przetrzepano wówczas PZPN, na niego nic nie znaleziono.
Po tym wszystkim – mówi – dziś jest twardszy, niż był. I dodaje, że warto było, skoro od trzech kadencji jest w krajowym zarządzie PZPN, wybierany w tajnych wyborach, więc i w tym gronie są tacy, którzy doceniają jego postawę. I to nawet duża większość.
Śpiewać Kazik może…
Dawno temu pośpiewywał w chórze i w amatorskim zespole. Widać aktywności działacza sportowego mu mało, skoro postanowił zrealizować swoje marzenia z przeszłości i nagrał płytę. Nawet dwie, a trzecia jest w przygotowaniu.
– Na jednej takiej gali poproszono mnie, żeby zaśpiewać to zaśpiewałem – opowiada. – Golba (Mieczysław, poseł – red.) wskoczył za perkusję, zagraliśmy, pomyśleliśmy, że fajna zabawa, może by coś nagrać.
Z dwustu znanych utworów wybrali kilkanaście, nagrali covery. Na miejscu siódmym płyty znalazł się utwór „ Lato, lato wszędzie, zwariowało moje serce”, ale to była czysta przekora, bo z prezesem PZPN dawno wziął rozbra, i niebyło to przyjazne rozstanie. Podobno Grzegorzowi Lacie w ogólnopolskiej stacji radiowej puszczono Grenia śpiewającego tę piosenkę. Lato wyszedł ze studia, kiedy powiedziano mu, że (o nim? dla niego?) śpiewa Greń.
– Kiedy słucham siebie samego w samochodzie, przeskakuję siódemkę – mówi i wcale nie musi tłumaczyć dlaczego.
Trzy i pół miesiąca jeździł do studia nagrań, cudownie czuł się bez garnituru, krawatu i tej codziennej atmosfery walki. Do drugiej, autorskiej już, płyty kupował teksty i muzykę. Tytuł tajemniczy: „G-7”.
-Nagraliśmy ją wspólnie z rodzinną kapelą państwa Grochów – tłumaczy. – Pięcioro Grochów, Golba i Greń. Razem – G-7.
Trzeci krążek będzie niespodzianką. Taki rodzinny bardziej będzie. Kariery w show-biznesie robić nie zamierza, pieniędzy też nie, chodź jego jeden przyjaciel z PZPN zarobił setki milionów na disco polo. I robi kolejne. Greń mówi, że takich płyt jak jego są setki, rynku zdobyć nie zamierza, po prostu spełnia swoje marzenia. Do powszechnej dystrybucji swoich płyt nie wprowadza, w ogóle w codziennym ferworze o nich nie pamięta, a jak mu przypomną, to ofiarowuje je na pamiątkę.
Lubi swoją rozpoznawalność, ale nie jest mu obojętne, co o ni mówią. Zwykle nie mówią dobrze, a Greń tłumaczy, że w PZPN w ogóle nie ma dobrej prasy, więc on przy okazji też. I kiedy pewnego razu stewardesa przy wejściu na pokład samolotu powiedziała mu : „ja pana znam”, Greń był przekonany, że za chwilę lunie mu na głowę wiadro pomyj.
– Przypomniała mi, że niegdyś podczas lotu do Paryża uratowałem człowiekowi życie – zaczyna. – Mężczyzna miał zawał, mam szkolenie pierwszej pomocy, więc zrobiłem mu masaż serca, karetki już czekały na lotnisku, człowiek żyje. Zapomniałem o nim zupełnie, ale ona mi o tym przypomniała.
Trzecie życie PZPN
Kipi energią. Życie przedsiębiorcy, działacza przez chwilę samorządowca, wokalisty mu nie wystarcza, choć z pośród kilku swoich „żyć” najbardziej lubi to piłkarskie.
– Jak skończę działać w futbolu, to napiszę książkę o trzecim życiu PZPN, jak za Laty komandosi otoczyli hotel pod Warszawą, w którym trwały obrady związku, i innych rzeczach – obiecuje kolejne życie, tym razem literata. Dlaczego nie napiszę teraz? – Dopóki jestem w PZPN , dopóty takiej książki nie będzie.
Tymczasem wpada do domu po licznych podróżach i ze zdziwieniem stwierdza, że żona dokonała kolejnego remontu. Bo żona już taka jest, że ciągle lubi coś zmieniać.
– Dopóki nie przyjdzie jej do głowy zmienić męża – mówi Greń – to niech sobie zmienia.
Andrzej Plęs
GC Nowiny